Nie wiem, czy tylko mnie się to zdarza, czy innym też, niemniej mam taką właściwość, że „łapię” spojrzenia ludzi. Podjeżdżając na przykład na przystanek, lubię patrzeć kogo będę miał za chwilę przyjemność, bądź też nieprzyjemność wieźć. Bywa często, że z tej dość licznej grupy pasażerów spojrzę komuś prosto w oczy, a on mnie. Zupełnie przez przypadek. Jest z resztą coś magicznego w tych spojrzeniach, bo przecież każdy z Was na pewno czuł niejednokrotnie, że ktoś go obserwuje, mimo, że osoba ta znajdowała się za plecami. Wystarczy czasem przez pewien czas patrzeć na osobę, która pochłonięta jakimiś czynnościami nie zwraca na nas uwagi, by w końcu jej spojrzenie spotkało się z naszym.
Dokonując różnego rodzaju obserwacji w chwilach ku temu możliwych, mogę wyróżnić kilka z wyłapanych spojrzeń:
Spojrzenie pierwsze: Jeszcze ja!
Stoję na przystanku. Widzę, że lada chwila dostanę światło. Z przyczyn o których pisał teraz nie będę, blokuje drzwi, ponieważ nie mogę sobie pozwolić na „utratę” tego światła. Do światła jeszcze kilkanaście/dzieisąt sekund. No i widzę, biegnie. Tak zwany dobiegający pasażer. Ja widzę jego, on widzi mnie. I patrzy na mnie, bo drzwi są zamknięte, a to ja je otwieram.
Młodzi patrzą tak jakby chcieli mnie pobić. To jest spojrzenie rozkazujące – masz stać, otworzyć mi drzwi, bo nie po to biegnę, żebyś odjechał. A jak odjedziesz, to cie zwyzywam, zwyzywam twoją matkę, pokaże ci środkowy palec. – zwykle moja diagnoza jest trafna i zostaję uraczony jakimś gestem bądź niemiłym słowem.
Starsi wbrew pozorom, a zwłaszcza najstarsi, bywają bardziej egocentryczni. Najczęściej, nie wiem czemu, starsze kobiety. Potrafią biec z odległości kilkuset metrów, nie bacząc, że wbiegają na ruchliwą ulice w miejscu niedozwolonym. A jest to raczej trucht niż bieg, bo w podeszłym wieku już trudno biegać, zwłaszcza, gdy taszczy się jakieś torby i inne tobołki. No i zdolności psychomotoryczne już nie te, stąd wielkie zdziwienie tych osób, gdy zostają uraczone klaksonem samochodu na którego torze jazdy akurat się znajdują. No bo skąd niby samochód na jezdni?
A gdy już podbiegną odpowiednio blisko patrzą na mnie. Najczęściej gdy spojrzenia się zejdą, na ich twarzy pojawia się promienisty uśmiech – tak, zobaczył, że biegnę, na pewno zaczeka taki miły młody człowiek. Niejednokrotnie przystają po drodze, nie opuszczając spojrzenia, podnoszą rękę w geście „jeszcze ja chce wsiąść”. Podniesienie ręki w „biegu” mogłoby skończyć się upadkiem, stąd konieczność przystanięcia. Nie wiem czemu jednoznacznie zawsze kojarzy mi się to z czołgiem w czterech pancernych, który nie miał stabilizacji lufy i żeby strzelić celnie musiał przystanąć.
Jednak często poskramiam te nieposkromioną radość. Wówczas szczery uśmiech przeradza się w wyraz szczerej nienawiści. No ale co poradzić.
Spojrzenie drugie: kontrolne.
Zwykle lusterko wewnętrzne ustawiam tak, żeby mieć możliwość obserwowania co ciekawego dzieje się w przedziale pasażerskim. Niejednokrotnie dostarcza to sporej dawki rozrywki. Jednak gdy widzę ich ja, oznacza to, że oni też mnie widzą. A zatem jedziemy. Tu szyny gorsze, to zacznie rzucać, tam dłużej postoimy, bo światła długo trzymają, gdzieś trzeba ostro zahamować, bo ktoś wjechał/wbiegł na drogę. Starsza pani/pan siedzi zaraz z przodu i patrzy. Na mnie. Co jakiś czas spogląda, czy aby na pewno wszystko w porządku. Patrzy mi przez wewnętrzne lusterko prosto w oczy, z odpowiednim do sytuacji wyrazem twarzy. A zatem gdy za mocno buja, patrzy złowieszczo, dając mi do zrozumienia: zwolnij łajdaku! Gdy za długo stoimy w jednym miejscu, zerka z niecierpliwością: no jedź już, robić ci się nie chce, czy co…
Jakież musi być ich rozczarowanie, gdy lusterko odwrócę…
Spojrzenie trzecie: Aleś pan jechał, jakby ziemniaki wiózł, a nie ludzi!
Bywa, że trzeba gonić czas. A goni się, jeśli jest możliwość wrócenia do rozkładu, bądź zniwelowania opóźnienia do granic zdrowego rozsądku. Niemniej nie sprzyja temu ani infrastruktura, bo tory są zdezelowane, a sygnalizacja świetlna trzyma wtedy jak na złość, Nie pomaga też sprzęt. A sprzęt jest stary, wytłuczony. Na nierównościach rzuca ludźmi na lewo i prawo, przy hamowaniu szarpie i zrywa. Nie to co Bombardier:) Jest jak jest, robić trza.
Dojechaliśmy na przystanek. Czas w miarę ok. Przepisy całe, po drodze niepołamane. Pasażerowie też cali, choć zapewne musieli się czegoś mocniej chwycić. Wysiadają. I patrzą na mnie. A patrzą tak, jakbym im przed chwilą powiedział prosto w twarz najgorsze słowa, albo jakbym wyrządził jakąś krzywdę komuś z ich rodziny. Ciarki po plecach przechodzą. A że są o czasie, nie ma znaczenia. Że inni czekają i chcą, żeby tramwaj przyjechał o czasie, nie ma znaczenia.
Spojrzenie czwarte: Możesz mi naskoczyć!
Jest niestety w społeczeństwie, mimo jego cywilizacyjnego rozwoju, grupa ludzi, którzy byli akurat czymś zajęci i ów cywilizacyjny rozwój ich ominął. Tak zwani troglodyci. Bądź też podkultura przemocy, o której w doktrynie socjologii powstała zapewne niejedna książka.
Podjeżdżam zatem na przystanek i już ich widzę. Samców alfa. Piwo w ręku, pod pachami niewidzialne arbuzy. Patrzę na nich, oni na mnie. I widzę w tym spojrzeniu – możesz mi chłopie naskoczyć, piwo i tak będę pił, klął będę do woli, a spróbujesz coś powiedzieć, to cie (pisząc ładnie) zrugam, albo nawet i pobije. Jedź i sie nie rzucaj.
No i co tu zrobić z takimi ludźmi, których największym życiowym osiągnięciem jest wypicie piwa w miejscu publicznym i doniosłe przeklinanie, mające na celu zaznaczenie terenu. Tak jak pies robi to moczem.
Można wezwać policję przez radio. Ale radio jest głośne, czas realizacji za długi. Jeszcze nigdy nie udało mi się przeprowadzić skutecznie takiej akcji. Reakcja osobista w postaci zwrócenia uwagi może skończyć się śmiercią, co pokazuje przykład warszawski. A zatem jedzie się dalej, obserwując rozwój sytuacji. Zwykle kończy się na piciu piwa i przeklinaniu. Rzadko na zaczepkach. Te mogą zostać dopiero sprowokowane reakcją innych.
c.d.zapewne.n.
Totmann