Cel: dostać się w w 24h z Krakowa do Jastrzębiej Góry 9 sierpnia oraz wrócić z resztą rodziny 6 dni później.
Wymagania: w miarę tanio, wygodnie, z możliwością rozprostowania kości w Warszawie.
Zadanie pierwsze: znalezienie połączenia i kupno biletów.
Ta część przygody była chyba najbardziej przyjemna – dzięki stronie SITKolu bezproblemowo znalazłem interesujące mnie połączenie – rano IR Cracovia, potem 3h przerwy w stolicy a następnie podróż IC Szkuner do Gdyni. Następnym krokiem było kupno biletów na te pociągi. Zacząłem od rejestracji na stronach PR (tu chciałbym polecić miłą dla oka stronę http://www.i-pr.pl/ , gdzie możemy kupić nie tylko bilety jednorazowe ale także grupowe oraz REGIOkartę). Cała procedura kupna była bardzo intuicyjna i nie wymagała zbytniej ilości myślenia. Po opłaceniu należności za bilet za pomocą konta internetowego, w ciągu 10 minut otrzymałem potwierdzenie płatności oraz możliwość wydruku gotowego biletu. Następnie przystąpiłem do aplikacji PKP IC (https://bilet.intercity.pl/irez/). Tutaj sprawa wydawała się trochę bardziej skomplikowana, może przez to, iż sama strona pamięta lepsze czasy. Po przebrnięciu przez rejestrację i akceptację regulaminu przystąpiłem do logowania. Po podaniu logina i hasła zostałem zostałem zobligowany do… powtórnej akceptacji regulaminu. Jak się potem okazało czynność ta jest wymagana przy każdym logowaniu, co jest lekko irytujące. Po wybraniu odpowiedniej relacji oraz pociągu przystąpiłem do rezerwacji – upatrzyłem sobie wagon bezprzedziałowy, co miało swoje następstwa w przyszłości, ale o tym za moment. Wybranie formy płatności, przelew i w kilka sekund wygenerowany pdf z moim biletem został ściągnięty na dysk. Bilet powrotny zarezerwowałem równie sprawnie – tutaj plus dla PKP IC za możliwość wskazania przedziału w którym chcemy zarezerwować miejsce – pozwoliło mi to na podróż razem z resztą rodziny, która kupiła bilety dużo wcześniej (ja sam nie wiedząc, czy będę w stanie pojechać na drugi koniec Polski biletów z nimi nie kupiłem). I znowu wydruk pdfu i komplet biletów w garści.
Zadanie drugie: znaleźć się w stolicy za pomocą IR Cracovia.
Pobudkę i dojazd na dworzec pominę, bo nic nowego nie wniosę. Gdy przybyłem na peron 5 naszego pięknego dworca i przepędzeniu lokalnych mieszkańców ryzykownie usiadłem na ławce. O dziwo była sucha i czysta. Po kilkunastu minutach moim oczom ukazał się wtaczający się powoli EZT serii ED72. Bez rewelacji. Wsiadłem do jednego z przedziałów umieszczonych blisko czoła pociągu i odprężyłem się wyczekując odjazdu. Zapełnienie pasażerami było na styk – każdy siedział i nikt nie stał, ale kilka osób więcej sprawiłoby, że w wagonie zrobiłoby się tłoczno. W końcu ruszyliśmy. Gdzieś w okolicach Miechowa dotarł do mnie konduktor sprawdzający bilety. Pierwsze, na co zwróciłem uwagę, to terminal w jego ręce, podobny do tych, których używają kurierzy. Wziął do ręki mój bilet, i co mnie naprawdę zaskoczyło, to nie sprawdził poprawności danych w nim zawartych ani relacji, tylko przystąpił do skanowania kodu graficznego tajemniczym urządzeniem. Jak na złość skanowanie nie powiodło się paręnaście razy pod rząd. Remedium okazało się parokrotne wygięcie mojego biletu. Kod tym razem został odczytany bez problemu. Jak potem się zorientowałem problemy te były moją zasługą, gdyż nieopatrznie złożyłem wydruk idealnie na środku kodu. Pozytywnym aspektem był spokój podczas następnych kontroli, gdyż konduktor widząc mnie z moim powyginanym biletem rzucał „Pana długo nie zapomnę”. Reszta podróży do Warszawy upłynęła bezproblemowo.
Zadanie trzecie: znaleźć się w jednym kawałku w Gdyni.
W Warszawie pierwsze moje kroki skierowałem do dworcowej przechowalni bagażu ? jej znalezienie graniczyło z cudem, gdyby nie pomoc przypadkowo natrafionego pracownika PKP IC zapewne długo bym wałęsał się po dworcu szukając miejsca, gdzie mogę pozostawić moją walizkę na czas 3-godzinnej przechadzki po stolicy. Mimo problemów dotarłem tam. Cena ? 7 zł za dobę wydała się znośna, zwłaszcza, że za taką cenę dostawałem komfort pozbycia się walizki oraz gwarancję bezpieczeństwa pozostawionych w niej rzeczy. Następnym przystankiem był punkt obsługi ZTM, gdzie wyrobiłem sobie Warszawską Kartę Miejską oraz zakodowałem na niej bilet dobowy – 4 i pół złotego za możliwość nieograniczonego przemieszczania się w obrębie 1 strefy są zdecydowanie kuszącą propozycją. Potem poszło gładko – metrem do Arsenału, potem przejażdżka linią 18 do skrzyżowania z ul. Królewską, 5 minut specerku i mój cel – Pałac Prezydencki. Kilka fotografii i ruszam w drogę powrotną. Tramwaj, metro – tym razem wysiadam na stacji Świętokrzyska aby w sklepie zlokalizowanym w pawilonie handlowy stanowiącym integralną część stacji kupić kilka modeli samochodów. Po zakupach przejażdżka do Złotych Tarasów, jedzonko i na Centralny. Tam odbiór bagażu i wycieczka na peron w celu oczekiwania na Szkunera. Najciekawsze było przede mną. Gdy pociąg został zapowiedziany przez megafon, okazało się, że planowa godzina odjazdu jest zgoła inna niż ta na moim bilecie. W dodatku w trakcie rozmowy z innymi oczekującymi na pociąg dowiedziałem się, że w punkcie informacji podawana jest jeszcze inna informacja. Na szczęście wszystkie podawane godziny były do pół godziny później od tej, które była wydrukowana w świstku papieru który trzymałem w ręce. Nie minęło 5 minut, gdy rzeczony Szkuner wjechał na stację. Po pobieżnym rozpoznaniu okazało się, że mojego wagonu nie ma! Sprawdziłem wszystko jeszcze raz. Numer pociągu się zgadza. Data też. Coś jednak dalej było nie tak…
cdn.