Była niedziela. Piękna i słoneczna lipcowa niedziela. Pewien człowiek szedł sobie klimatycznymi uliczkami krakowskiego Kazimierza. Chciał odreagować stres po męczącym tygodniu. Spacerując ulicą św. Wawrzyńca, zobaczył tłum ludzi. Nie wiedział, co się dzieje, ale zainteresował się owym tłumem. Zbliżał się, przeciskał między ludźmi i nagle jego oczom ukazał się piękny błękitny pojazd. Chwilę się zastanawiał, co to może być. Przypominało tramwaj, ale przecież takie tramwaje nie jeżdżą obecnie. Po paru minutach podszedł ktoś do niego i zapytał, czy może w czymś pomóc, coś wytłumaczyć. Jak się później okazało, konduktor z tramwaju. Nieznajomy, pełen zachwytu zapytał, co to jest. Jego wątpliwości zostały rozwiane przez młodzieńca w niebieskiej koszuli, który wyjaśnił, że jest to tramwaj. Stuletni, zabytkowy tramwaj.
Przejażdżka czymś takim musiała być wyjątkowym przeżyciem, więc nasz bohater zdecydował się wsiąść. I tu pojawił się pierwszy problem. Nerwowo szukał czegoś w kieszeniach. Niestety nie znalazł… nie znalazł biletu, bez którego nie mógł pojechać. Z pomocą pojawił się drugi konduktor, który akurat sprzedawał bilety. Zbliżała się już godzina odjazdu, więc trzeba było zająć miejsce. Z trudem, ale udało się. Nagle słychać podwójne gwizdnięcie. Ruszyli…
Tak zaczęła się ta niezwykła podróż. Mijając przechodniów, oglądali się oni za niebieską maszyną sunącą po torach, która za chwilę zatrzymała się na przystanku. Czy ktoś wsiadł? Czy ktoś wysiadł? Nie wiemy. Czas jechać dalej, a co za tym idzie, nasz nieznajomy bohater mija stare kamienice, sklepy, inne tramwaje, lecz nie mają one takiej magicznej mocy, jak ten, którym właśnie jedzie. Zbliżają się do ścisłego centrum Krakowa, stoją na przystanku, ale coś chyba jest nie tak, coś nie gra. Dlaczego jeden z konduktorów zakłada kamizelkę? Czyżby to koniec podróży. Niezupełnie. Po prostu trzeba zmienić zwrotnicę, co dla niektórych jest także dużą frajdą zobaczyć, jak to wygląda. Zwrotnica zmieniona, młodzieniec w kamizelce wraca do tramwaju niczym bohater. Pionowa szczelina się zapaliła na sygnalizatorze i w drogę.
Po wjeździe do ścisłego centrum można było poczuć się jak w latach 20. XX w. Zabytkowe budynki, kościoły, kamienice. Tramwaj tam pasował idealnie. Na Placu Wszystkich Świętych jak zawsze tłum ludzi maszerował zarówno z Rynku w stronę Wawelu, jak i od strony Wawelu do Rynku. Postali krótką chwilę i pojechali dalej. Dojechali do Filharmonii i znów zwrotnica czekała na przestawienie. Wajchowy bez problemu sobie z nią poradził. Tramwaj ruszył… Okrążał Centrum, mijając m. in. Teatr Bagatela, aż dojechał w końcu do Dworca Głównego. Tu wysiadło sporo osób, turystów i mieszkańców Krakowa, którzy zmierzali w stronę dworca kolejowego. Niektórzy wyjeżdżali na wakacje, inni wracali, a jeszcze inni jechali odwiedzić bliskich. Pomimo tego, w pojeździe nadal było wielu pasażerów. Dalej przejechali pod wiaduktem, koło Białego Domku, dojeżdżając (a może zjeżdżając) na Rondo Mogilskie.
Do Placu Centralnego wiodła ulica Mogilska oraz aleja Jana Pawła II. Po drodze mijali Park Lotników Polskich, Akademię Wychowania Fizycznego… Nim się obejrzeli, już byli w centrum Nowej Huty, czyli na Placu Centralnym. Teraz czekała ich jedna z ciekawszych części podróży – aleja Solidarności, tam naprawdę można szybko pojechać tramwajem. Niestety zabytkowy tramwaj nie był w stanie pokazać swoich maksymalnych umiejętności, bo przede wszystkim liczy się bezpieczeństwo. Mimo tego, ta część była ciekawym przeżyciem dla niektórych. To torowisko ma w sobie po prostu klimat, podobnie jak torowisko od Kombinatu do Kopca Wandy. Wokół zielono, spokój, cisza, a środkiem tramwaj się buja. To także zostanie w pamięci niektórych. Teraz przyszedł czas na zwiedzanie Kopca Wandy razem z przewodnikiem, który towarzyszył podróżnym na całej trasie i opowiadał o mijanych zabytkach, budowlach, o historii…
Czas już wracać. Wszyscy cali powrócili do tramwaju i ruszyli, wracając z kopca do ronda Czyżyńskiego, taką samą trasą. Lecz tam, skręcili w aleję Pokoju, która słynie z tego, że co chwila jest przystanek. Tramwaj się toczył i toczył. Przejeżdżając przez rondo Grzegórzeckie i Halę Targową, dojechał do skrzyżowania ulic Dietla i Starowiślnej. Skręcili w tę drugą, w lewo. Przystanek Miodowa oznaczał zbliżający się koniec podróży. Zmiana zwrotnicy i pojechali ulicą Dajwór na co dzień nie używaną przez tramwaje. Wjechali na ul. św. Wawrzyńca, ale trzeba było stamtąd jeszcze bezpiecznie wycofać cały skład tramwajowy przed Muzeum Inżynierii Miejskiej. Udało się bez większych problemów, kierowcy samochodów ustąpili miejsca tramwajowi, by ten mógł bezpiecznie cofnąć. Zatrzymali się na przystanku, to już koniec tej niezwykłej podróży. Wszyscy byli zachwyceni i zadowoleni, podziękowali, wysiedli i miejmy nadzieję, że opowiedzieli o tym znajomym, by ci również mogli poczuć to na własnej skórze…
MF